Na początku tego roku Rafał Trzaskowski, prezydent Warszawy, podpisał 12-punktową deklarację obiecującą poprawę bezpieczeństwa, edukacji, administracji, zatrudnienia oraz wsparcie kultury i klubów sportowych społeczności LGBT w stolicy.
Deklaracja była postrzegana przez wielu jako bardzo potrzebny postęp w kierunku ochrony grupy, która długo padała w ultra-katolickim kraju ofiarą prześladowań. Według szacunków prawie 70 proc. lesbijek, gejów, osób biseksualnych i transpłciowych w Polsce w ciągu ostatnich dwóch lat doświadczyło przemocy.
Warto zauważyć, że jest to również pierwszy oficjalny dokument w historii Polski uznający prawa osób LGBT.
Rząd namierza cel
Takie tworzenie historii nie zostało jednak ciepło przyjęte przez innych w kraju. Podchwycił to skrajnie prawicowy i populistyczny rząd, który uczynił ze społeczności LGBT centralny punkt kampanii przed majowymi wyborami unijnymi i jesiennymi wyborami parlamentarnymi.
Nie ma nic szczególnie nowatorskiego w strategii rządowej kampanii. Rządząca partia Prawo i Sprawiedliwość, kierowana przez Jarosława Kaczyńskiego, powróciła do władzy w 2015 r. dzięki kampanii, która obiecała chronić kraj przed wyimaginowanymi zagrożeniami ze strony muzułmańskich uchodźców.
Taktyka zadziałała, tak jak w innych częściach Europy, zwłaszcza na Węgrzech. Ale migracja do UE nadal spada, a polityka w dużym stopniu opiera się na pytaniu "co ostatnio dla mnie zrobiliście?".
Kaczyński musiał więc stworzyć nowe zagrożenie dla Polaków i znalazł je w społeczności LGBT. W marcu, niedługo po wydaniu deklaracji LGBT, Kaczyński powiedział swoim zwolennikom: "To sprowadza się, jak wiemy, do seksualizacji dzieci od najmłodszych lat. Musimy z tym walczyć. Musimy bronić polskiej rodziny. Trzeba bronić polskiej rodziny z pełną determinacją, a nawet z zaciekłością, bo to jest zagrożenie cywilizacyjne, wcale nie tylko dla Polski, dla całej Europy, dla całej tej cywilizacji, która została stworzona w oparciu o chrześcijaństwo."
Jego pomocnicy, zarówno z partii, jak i Kościoła, przekazywali jego przesłanie. Elżbieta Kruk, kandydatka PiS w eurowyborach, powiedziała, że ma nadzieję, że wkrótce "Polska będzie regionem wolnym od LGBT". A znany w kraju katolicki ksiądz powiedział podczas ostatniego wywiadu radiowego, że plus w "LGBT +" oznacza "pedofilię, zoofilię, nekrofilię".
Pod koniec ubiegłego miesiąca, podczas wykładu na temat patriotyzmu, Kaczyński nazwał homoseksualizm "importem zagranicznym" i powiedział, że wszyscy w społeczności LGBT muszą nauczyć się "akceptować chrześcijaństwo". (Wolność wyznania jest chroniona na mocy polskiej konstytucji).
Czy na horyzoncie widać jaśniejszą przyszłość?
Siła polityki anty-LGBT w Polsce jest niejasna. Wzrasta poparcie dla par jednopłciowych w tym kraju, a sondaż Ipsos przeprowadzony przez OKO.Press na początku tego roku, wykazał, że 56 proc. Polaków nie sprzeciwia się związkom partnerskim, co stanowi wzrost o cztery proc. w stosunku do wyników sprzed dwóch lat (po powrocie do władzy Prawa i Sprawiedliwości).
Rzeczywiście, prezydent Trzaskowski nie wierzy, że ataki rządu na homoseksualistów okażą się równie skuteczne, jak kampania przeciwko migrantom. "Większość Polaków nie kupi pomysłu, że homoseksualiści zagrażają naszej kulturze lub wartościom" – powiedział dziennikowi The New York Times na początku tego roku.
Istnieją też bardziej widoczne oznaki postępu. Robert Biedroń, zadeklarowany gej, utworzył nową liberalną partię, która otrzymała silne poparcie. I coraz więcej miast organizuje parady równości LGBT, pomimo często gwałtownych kontrprotestów.
Czy kampania rządowa przełoży się na sukces przy urnie wyborczej najpierw w maju, a potem jesienią? Sondaże nadal wykazują małą, ale stałą przewagę Prawa i Sprawiedliwości. Jednak wraz ze wzrostem poparcia dla par jednopłciowych, wyborcy będą odrzucać rządową kampanię strachu i politykę kozła ofiarnego.